Kia nabiera rozpędu i prezentuje coraz odważniejsze wizje. Koncepcyjny Sportspace przygotowuje nas na sporą niespodziankę w salonach. Taka okazja nie zdarza się często. Producenci samochodów rzadko dają możliwość poprowadzenia wozu koncepcyjnego.

Najczęściej występującego w jednym egzemplarzu. Taki pojazd to coś bardziej unikatowego – i najczęściej też sporo droższego – niż superauta. W Kii Sportspace wszystko składano ręcznie, a poszczególne elementy nadwozia przygotowano specjalnie dla tego egzemplarza. To jedna z niewielu jeżdżących Kii, która powstała w podobny sposób jak ekskluzywne Rolls-Royce’y: rękami uzdolnionych rzemieślników.

Kieruję więc jedynym na świecie autem, którego wartość – według przedstawicieli Kii – jest niemożliwa do oszacowania. Ta świadomość trochę mnie przeraża i skłania, by jechać powoli, zwracając uwagę na każdy ubytek w asfalcie. O wyjeździe na ulicę nie ma mowy. To za duże ryzyko. Poza tym Sportspace nie może jeździć po drogach publicznych.

Brak wspomagania. Żałuję, że wcześniej nie chodziłem do siłowni. Brak wspomagania. Żałuję, że wcześniej nie chodziłem do siłowni. Foto: Bartłomiej Szyperski / TopGear

Kia Sportspace – z wizytą w przyszłości | Pierwsza jazda

Miejscem, po którym mogę się poruszać jest zamknięty obszar – zresztą świetnie go znam. To teren targowy we Frankfurcie. To samo miejsce, które odwiedzamy co dwa lata, by obejrzeć motoryzacyjne nowości. Wówczas trudno przebić się przez tłumy dziennikarzy. Teraz jest tu pusto jak na zapomnianym bieszczadzkim szlaku.
REKLAMA

Gdy na Kię Sportspace patrzyłem z daleka, dałbym sobie głowę uciąć, że to auto gotowe do produkcji. Dopiero gdy się do niej zbliżyłem, ujawniły się detale, które świadczą, że to pojazd koncepcyjny. Nie, nie są to 20-calowe koła. Taki rozmiar spotykamy już w limuzynach klasy średniej, które jeszcze 10 lat temu w topowych konfiguracjach otrzymywały co najwyżej „16”. „Koncepcyjne” są jednak np. lusterka: w ich niewielkie obudowy wszczepiono kamery oraz klamki w kształcie niezbyt wygodnym do użytku na co dzień.

Elegancka szata graficzna wyświetlacza to na razie tylko demo.

Gregory Guillaume, prawa ręka Petera Schreyera odpowiedzialnego za wygląd Kii i Hyundaia i szef europejskiego dizajnu Kii, mówi mi, że to nie wszystko, co w ewentualnym produkcyjnym aucie musi się zmienić. Każe mi stanąć kilka kroków dalej i uważnie się przyjrzeć. Czyżby chodziło o nową interpretację przedniej części, moim zdaniem nie całkiem zgodną z promowanym obecnie dizajnem „tiger nose”? Nie, to nie to. Guillaume wyjaśnia, że „nos tygrysa” to tylko ogólna koncepcja, którą można rozwijać na różne sposoby.

Poleca mi, bym uważnie przyjrzał się modelom Cee’d, Sportage i nowej Optimie, pokazanej na początku tego roku w Nowym Jorku. To trzy różne twarze. Każda podkreśla odmienny charakter tych aut. Podobnie jest w Kii Sportspace, ale tu chodzi o dynamikę.
Z takimi proporcjami Kia ma szansę stać się obiektem pożądania wielu osób. Z takimi proporcjami Kia ma szansę stać się obiektem pożądania wielu osób. Foto: Bartłomiej Szyperski / TopGear

Co więc musi się zmienić? Guillaume wskazuje na proporcje nadwozia. Długość się zgadza – około 490 cm to mniej więcej tyle, ile mierzy Optima. Ale szerokość równa 187 cm to już zbyt wiele jak na wóz klasy średniej. A wysokość? To tylko 143 cm. Za mało. W koncepcie można sobie pozwolić na takie fanaberie kosztem przestrzeni w kabinie. W aucie seryjnym liczy się jednak przestrzeń dla pasażerów. Sportspace, jeśli trafi do produkcji, będzie wyższy.

Ale czy taką Kię faktycznie będzie można kupić? Na moje pytanie Guillaume odpowiada tajemniczym uśmiechem. Dodaje po chwili, że w europejskim studiu trwają już prace nad samochodem przestronnym, komfortowym, o sportowym zacięciu. Tylko czy projektowanie nowego kombi w czasach zdominowanych przez SUV-y ma jeszcze sens? Szef dizajnu w Kii przyznaje, że może się to wydawać wariactwem, ale głęboko wierzy w sens budowania takiego wozu.

Wyjaśnia, że rzeczywiście dostrzega schyłek rynku klasycznych kombi, lecz jednocześnie widzi rynek na niszowe auta o takim nadwoziu, w tym usportowione. Poza tym – jak przyznaje Gregory Guillaume – już od dawna marzył o takim samochodzie. Jeszcze w czasach studiów w Szwajcarii stworzył w swoim umyśle obraz auta, którym mógłby pojechać do Szwajcarii na weekend na narty, by następnie bez wstydu pokazać go podczas genewskiego salonu samochodowego… Cóż, Sportspace zadebiutował już w Genewie, na początku tego roku. Teraz czas wybrać się nim na narty.
Elegancka szata graficzna wyświetlacza to na razie tylko demo. Elegancka szata graficzna wyświetlacza to na razie tylko demo. Foto: Bartłomiej Szyperski / TopGear

Bagażnik jak ładownia samolotu. Na 28 kulkach łatwo przesuniemy bagaż.

Jak jeździ? Szukam porównania i przychodzi mi do głowy Ursus C-330. Auto w obecnej postaci ma wprawdzie silnik (1,7-litrowy diesel Kii), ale na tym atrakcje się kończą. Wspomagania nie ma, podobnie jak klimatyzacji czy też jakiejkolwiek regulacji twardych siedzisk. Przyciski w kabinie nie działają, ale przecież ocenianie konceptu tymi samymi kryteriami, co samochodu seryjnego jest jak próbowanie ciasta przed włożeniem go do piekarnika. Nie o to chodzi.

Mam jechać powoli, maksymalnie 30 km/h, bo pod podwoziem podwieszony jest moduł sterujący elektryką. Lepiej go nie uszkodzić. Zresztą szybciej nie chciałbym jechać, bo kierownicą kręci się potwornie trudno nawet podczas jazdy. A wnętrze? Jest jeszcze marnie wykończone, ale – jak wyjaśnia Andreas Sittel, jeden z jego twórców – to tylko projekt. Tak, by pokazać ideę dizajnerów. Jeśli tak, to podoba mi się. Robią wrażenie cyfrowe wskaźniki jak w Audi TT i duży centralny ekran z dopieszczoną grafiką. Na razie nie da się jednak niczym sterować. Obrazy na tych wyświetlaczach to tylko animacja, ale jeśli wejdzie do seryjnej produkcji, Niemcy stracą monopol na efekt „wow”.
Bagażnik jak ładownia samolotu. Na 28 kulkach łatwo przesuniemy bagaż. Bagażnik jak ładownia samolotu. Na 28 kulkach łatwo przesuniemy bagaż. Foto: Bartłomiej Szyperski / TopGear

Ciekawie zapowiadają się rozwiązania mające zwiększyć funkcjonalność. Ot, choćby podłoga bagażnika z 28 kulkami obracającymi się w swoich gniazdach. Dzięki nim, jak w samolotowym luku bagażowym, łatwo przesuwać ciężki ładunek. Gdy włączamy silnik, kulki się blokują. Wpadlibyście na taki pomysł? Jak twierdzi Sittel, być może podobne rozwiązanie znajdzie się na liście opcji w seryjnym kombi Kii.

Tylko kiedy takie auto trafi do sprzedaży? Dwa, trzy lata? Tyle mniej więcej trwa proces wdrażania nowego modelu. Gregory Guillaume robi tajemniczą minę i mówi: „Za trzy lata będzie już za późno”. Trzymam za słowo.

Źródło: TopGear